Obraz Chrystus w koronie

        Nieodłącznym atrybutem króla jest korona – drogocenny, piękny przedmiot i zarazem jeden z najmocniej oddziałujących symboli społecznych. Nawet dziś, w ponowoczesnym świecie, kojarzy się z bogactwem, prestiżem, wybraniem, władzą, ze szlachetnością czy nawet świętością. Ogromne znaczenie ma także gest jej uroczystego nałożenia, czyli koronacja, a także dobrowolnego lub przymusowego jej oddania. Wiedzieli o tym cesarze i królowie wszystkich czasów: Juliusz Cezar, św. Helena, Napoleon Bonaparte, Hajle Sellasje i Akihito. Ten ostatni, 125. cesarz Japonii, uroczystej abdykacji poddał się całkiem niedawno, bo 30 kwietnia 2019 roku, w swym pałacu w Tokio. Historia państw i narodów często zaczyna się i kończy w symboliczny sposób od nałożenia lub ściągnięcia korony. Wiemy o tym dobrze, pamiętając o geście Ottona III, nakładającego cesarski diadem księciu Mieszkowi I, oraz o grabieży regaliów z wawelskiego skarbca dokonanej przez Prusaków na początku III rozbioru Rzeczypospolitej.


Gdy patrzymy na podobizny Chrystusa ozdobione potrójną koroną symbolizującą władzę na ziemi, w czyśćcu i w niebie lub na Jego majestatyczne figury stawiane w różnych częściach świata, wiemy, że jest to jakiś uproszczony sposób przedstawienia Jego panowania. Chrystus podkreślał przecież: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom” (J 18,36). Na ogół jesteśmy tego świadomi, ale wciąż musimy sobie to powtarzać: rzeczywistą koroną Jezusa był wieniec z cierni nałożony Mu przez rzymskich żołnierzy, koronacyjnym płaszczem żołdacka peleryna, a berłem trzcina. Kiedy św. Jan pisze: „Żołnierze, uplótłszy koronę z cierni, włożyli Mu ją na głowę i okryli Go płaszczem purpurowym. Potem podchodzili do Niego i mówili: «Witaj, Królu Żydowski!». I policzkowali Go” (J 19,1–3), to nie tylko relacjonuje podłe zachowanie oprawców, lecz także przedstawia swoją teologię, w której ostatecznie krzyż jest tronem. Jest to katecheza, którą nieustannie musimy przerabiać. Podobnie trochę wcześniejszą, zapisaną przez umiłowanego ucznia w 13. rozdziale. Chodzi o wydarzenie związane z ostatnią wieczerzą – umywanie przez Jezusa nóg apostołom.
Król Wszechświata ma przede wszystkim władzę nad sobą samym – władzę, która wyraża się w tym, że nie dominuje nikogo i nie potrzebuje nikogo kontrolować. Z miłości do swoich braci, zanim wspólnie zasiądą do stołu, klęka przed nimi i obmywa im stopy, następnie osusza je prześcieradłem zawiniętym wokół swojego pasa. Jest ich sługą i nade wszystko panem samego siebie. Całkowicie panuje nad swoimi rozumem, wolą i emocjami wystawionymi na próbę, mimo że doświadcza pokus związanych z nadchodzącą kaźnią i ma świadomość, że jako wolny Syn Boży może nie spełnić woli Ojca. Jednak nie tylko ją pełni, lecz także uniża się jak niewolnik, choć jest Królem potężniejszym od wszystkich monarchów wszystkich czasów – jest Królem Wszechświata. Można zrozumieć Piotra, który postawiony w niezręcznej sytuacji woła: „Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał” (J 13,8). Jednak w reakcji na pouczenie Jezusa mówi: „Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę!” (J 13,9). Piotr zgadza się na przyjęcie posługi Chrystusa, ale używa wobec Niego słowa Kyrios, które jest tytułem królewskim, boskim, jak hebrajskie Adonai. Tak często zwracamy uwagę na błędy Piotra, ale tutaj widać, jak przyjmuje tę trudną, paradoksalną ideę Bożego panowania, które jest służbą Miłości.
Właśnie w gestach miłości i służby rozpoznajemy królewską wszechmoc Jezusa. Oraz w Jego opanowaniu wobec niesprawiedliwych oskarżeń, drwin, niezawinionego cierpienia, w niedopuszczeniu do siebie chęci wykorzystania innych, dominacji czy zemsty. Zauważmy, że te postawy możemy próbować naśladować we własnym życiu, gdyż – w odróżnieniu od możliwości przyjęcia lub odrzucenia korony – z własnego doświadczenia znamy liczne sytuacje testujące naszą miłość. Powinniśmy więc naśladować pokorę Króla Wszechświata, skoro mamy mieć udział w Jego panowaniu. „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi” (J 13,14). Panowanie z Chrystusem zaczyna się od panowania nad sobą. „Aby umiejętnie i skutecznie służyć drugim, trzeba umieć panować nad samym sobą, trzeba posiadać cnoty, które to panowanie umożliwiają” – pisał św. Jan Paweł II (Redemptor hominis, 21).
Gdy 13 listopada 1964 roku Paweł VI składał na ołtarzu bazyliki św. Piotra w Rzymie swoją potrójną koronę, mówiono, że to dziwny gest. Nie rozumiano go. „To koniec jakiejś epoki” – komentowano z niepokojem. „Kościół i papież rezygnują z monarszej władzy!”. Potem dowiedziano się, że dzięki pieniądzom pozyskanym z jej sprzedaży wykarmiono i ubrano wielu potrzebujących ludzi w krajach Trzeciego Świata. Prawdopodobnie ostatni koronowany tiarą papież pamiętał obrzęd intromisji towarzyszący jego poprzednikom w drodze na koronację. Polegał on na trzykrotnym zatrzymaniu lektyki tak, by każdy z następców św. Piotra, zanim usłyszy: „Pamiętaj, że jesteś ojcem książąt i królestw, przewodnikiem całego świata
i zastępcą naszego Zbawiciela, któremu niech będzie cześć i chwała na wieki wieków”, mógł dostrzec pęk płonących konopi i usłyszeć: „Ojcze Święty, tak przemija chwała tego świata”. Świata, na którym Jezusowe królestwo się nie kończy, choć tu się w jakimś sensie dla nas zaczyna. Właściwie zaczyna się od oddania korony.

Paweł Zybura OP

Materiał z naszego biuletynu. Obraz Bartolomé Esteban Murillo