Z Ewangelii według świętego Jana 19,25-30
„A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.
Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: «Pragnę». Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop gąbkę pełną octu i do ust Mu podano. A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: «Wykonało się!» I skłoniwszy głowę oddał ducha.”
Mój Jezu, pragnę zjednoczyć się z Tobą w przeżywaniu Twej Męki, ofiarować Ci tę godzinę obecności, miłości, współczucia i dziękczynienia. Godzinę czuwania, której nie ofiarowali Ci uczniowie w Ogrodzie Oliwnym, a której tak bardzo pragnąłeś. Chcę rozważać i przeżywać z Tobą każdy moment, każdą gorycz i cierpienie przyjęte dla mojego szczęścia i zbawienia. Poprowadź mnie przez tajemnicę Twojej ofiary i pozwól mi wniknąć w tajniki Twego Serca i Twego bólu. Wiem, że nie mam możności, by go w pełni zrozumieć i poczuć, ale podaruj mi Panie tę cząstkę siebie, do której zechcesz mnie dopuścić, tak aby moje serce zostało przez Ciebie zdobyte, z Twoim przebite i złączone.
Maryjo, Matko ukrzyżowanego Pana, poprowadź mnie proszę przez to rozważanie, bo bardzo pragnę ofiarować mu godzinę modlitewnego czuwania. Ty byłaś złączona z cierpiącym Synem całą mocą macierzyńskiej miłości i troski. Dopomóż mi w proszę w zjednoczeniu się z Jezusem przez modlitwę serca.
ŚMIERĆ
U stóp Twojego krzyża, pośród nienawistników i wrogów, do końca stała Matka. Wierna, oddana, kochająca, Twoja ziemska opoka. Parzyła skamieniała, jej duszę przeszywał zapowiedziany przez Symeona miecz boleści. Ona Ci nie współczuła tak po prostu, ona cierpiała razem z Tobą. Każda rana, każdy cios, każda obelga trafiały także w Nią. Gwoździe Twojego krzyża przebijały bezlitośnie Jej serce. Bezmiar matczynego bólu może zrozumieć tylko ktoś bezgranicznie kochający swe dziecko, a będący świadkiem jego męczarni. Maryja, gdyby mogła, wolałaby wziąć na siebie całe cierpienie. Jednak nie mogła i ta bezsilność wobec przemocy, niesprawiedliwości i okrucieństwa rozszarpującego niewinnego Syna była torturą. Twoja Matka Jezu, na Twoich oczach, omdlewała z bólu. Jej obecność na Kalwarii była dla Ciebie i pocieszeniem i dodatkową katuszą, bo każdy, nawet my grzesznicy chcemy uchronić od cierpienia najbliższych. Nie chcemy by nasz ból uderzał w nich. Wasze niewinne cierpienia wzajemnie się potęgowały, a Ty oddając siebie w ofierze, przyjąłeś także rzeczywistość głębokiego zranienia najukochańszej osoby. Jej ból był także potrzebny, odwiecznie wpisany w plan odkupienia, nierozerwalnie połączony z Twoim. Nowy Adam i nowa Ewa na mocy całkowitego posłuszeństwa i ufności wyrównali na Golgocie dług nieposłuszeństwa pierwszych rodziców, dług spowijający dotąd ludzkość żałobnym kirem odłączenia od Stwórcy.
Idąc przez życie dostrzegamy dwie takie drogi krzyżowe do nieba - tego kto jest do krzyża przygwożdżony i tego kto towarzyszy, współcierpi, kona z bezsilności nie mogąc pomóc. Te dwie drogi się splatają i przenikają, by ostatecznie doprowadzić do zwycięstwa, do chwały. Twoja Mama Jezu nie stanęła wbrew Twojej misji, nie chciała Cię od niej odwodzić i tym samym ochronić, była całkowicie zdana na wolę Ojca Niebieskiego, ufała. I tu pod krzyżem pozostała pokorną Służebnicą Pańską, zgniecioną bólem, targaną pytaniami, bezradną wobec Twoich męczarni, ale wierną, wytrwałą i mężną. Nie ulękła się, nie zdradziła, nie uciekła, mimo tego co się działo nie zwątpiła w Ciebie i w dobroć Ojca. Cierpiała swój i Twój ból, kochała. Swą bezgraniczną miłością obejmowała także tych, którzy Cię krzywdzili. Nie złorzeczyła, nie osądzała, współczuła także katom – ofiarom własnej nienawiści. Jej delikatne, subtelne kobiece serce, niezmącone wrogością, nieskalane nienawiścią i chęcią odwetu, bezbronne w swej czystości składało się w ofierze wraz
z Twoim. Maryja trwała przy Tobie zmiażdżona cierpieniem, ale niepokonana w miłości.
Panie, Twoja Matka stała pod krzyżem wraz z niewielką grupką przyjaciół – tych prawdziwych, tych którzy pozostają w nieszczęściu. Wbrew szyderstwu świata, narażając się na wyśmianie, pogardę i wystawiając na pohańbienie - Twoja Matka i Jej siostra, oddana Maria Magdalena i młody, wrażliwy uczeń - nie zostawili Cię samego. Wszyscy inni, najbliżsi Ci ludzie, zwątpili lub wystraszyli się. Z grona dwunastu na Kalwarii był tylko Jan, pozostali uciekli. Umierałeś w osamotnieniu, świadom cierpienia tych najwierniejszych.
Umierałeś ogołocony ze wszystkiego, ale pozostał jeszcze jeden bezcenny skarb – Mama. Jednak i Jej nie zostawiłeś wyłącznie dla siebie. Powierzyłeś Jej nowe zadanie – odtąd miała stać się Matką Jana, a przez to rozszerzyłeś Jej macierzyńską miłość i troskę o każdego z nas, Twoich braci i sióstr. Oddałeś Ją jako matkę swym zabójcom, bo już więcej nie mogłeś Jezu dać. W swej synowskiej trosce zadbałeś także o Nią powierzając Matkę opiece Jana, gdyż pozycja samotnej kobiety była w tamtych czasach tragiczna. Nawet w ostatnich chwilach nie przestałeś Jezu myśleć o innych, ten testamentalny akt miłości stał się uniwersalnym, nieocenionym darem na wieczność. I ja pod krzyżem dostaję od Ciebie Maryję – najczulszą i najmądrzejszą opiekunkę, najwierniejszą, najbardziej kochającą Matkę.
Na oczach przyjaciół i wrogów Twoje cierpienie Jezu osiąga swoje apogeum. Przychodzi najstraszniejsza katusza - piekielna udręka duszy. Czujesz się opuszczony przez Ojca. Przez Ojca, którego wolę pełnisz umierając na krzyżu, ofiarowując swe życie za zbawienie grzeszników, od którego przyjąłeś kielich męki, któremu zaufałeś bezgranicznie i oddałeś się w doskonałym posłuszeństwie miłości. Teraz czujesz pustkę, widmo nicości, mrok, odrzucenie. To najwyższa forma duchowego bólu, znana, choć w nieporównanie mniejszym stopniu, tylko największym mistykom. Twoja ciche westchnienie: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? to rozrywająca serce skarga opuszczonego dziecka nierozumiejącego dlaczego…. Czy obrzydliwość wziętych na siebie, oblepiających Cię grzechów odwróciła wzrok Ojca? Czy nie podołałeś zadaniu? Czy wszystko było ułudą? Nie czujesz już zjednoczenia z Bogiem, zostajesz sam, z brzemieniem ludzkich win, jakby do drwin z Twojego cierpienia przyłączyło się także niebo. To straszny stan ducha i pokusa popadnięcia w rozpacz. Jednak Ty pozostajesz niepokonany trwając w akcie woli, na niej oparty nie przestajesz ufać. Tym przejmującym przeżyciem jednoczysz się Panie z ludźmi na krawędzi zwątpienia, czujących odrzucenie i porażkę, popadających w beznadzieję, targających się na własne życie. Przyjmujesz tę ludzką bezsilność, niezdolność do zaufania, przyjmujesz konających w mroku rozpaczy. Wzmocnij ich łaską nadziei wbrew nadziei, uchroń od grzechu zwątpienia i tragedii odrzucenia Boga.
Na swe barki bierzesz także winy tych, którzy sami się od Boga odcinają na fali chwilowej mody, czy też na gruncie własnej niechęci lub nienawiści do niewygodnej prawdy – apostatów, rewolucjonistów kłamstwa. Bierzesz grzech tych, którzy bezrefleksyjnie odcinają od Bożej łaski innych – uniemożliwiają dzieciom dostęp do sakramentów, lansują pseudoceremonie ślubne, zmarłym odmawiają religijnego pochówku, zastępując ten skarb świecką żałosną podróbką. Pozbawiając duszę mocy kapłańskiej i braterskiej modlitwy karmią ją przebojem lata z zeszłego roku.
Twoje cierpienie Jezu dobiega kresu. Z najwyższym wysiłkiem i nieopisanym bólem dźwigasz swoje skatowane ciało w górę, by złapać choć trochę powietrza, dusisz się i walczysz. Gdy udaje Ci się odetchnąć możesz coś powiedzieć. I teraz - patrząc na zgromadzonych, w większości uwikłanych w zło ludzi - mówisz donośnym głosem: Pragnę…. Mówisz jak do przyjaciół, do najbliższych, którzy wiedzą, czego pragnie Twoje serce. Zostawiasz to słowo jak ostatnią prośbę, jakbyś zwierzył się z jedynego marzenia.
Czego pragniesz Jezu? Pragniesz zbawienia każdego człowieka, każdego chcesz obdarować wiecznym szczęściem w Twoim Królestwie, uratować przed wiekuistą zagładą, bezkresnym cierpieniem w bólu i samotności. To właśnie dlatego umierasz w męczarniach, dobrowolnie płacąc za ludzkie grzechy. Pragniesz by człowiek zechciał skorzystać z tego daru. Czekasz z rozwartymi ramionami gotów objąć i ocalić każdego.
Jesteś jak żebrak - jednak nie taki, który prosi, aby mu dać - ale taki, który prosi, aby od niego przyjąć. Przyjdźcie do mnie wszyscy, przynoście tych, którzy sami nie przyjdą. To wszystko czynię dla was z miłości. Żołnierze odczytali Twoje słowo jako komunikat i okazję do kolejnej złośliwości. Zamoczyli gąbkę w occie i posługując się gałęzią hizopu podali Ci do ust. W tym geście zauważyć można wymiar proroczy - odniesienie do Księgi Wyjścia, gdzie ta roślina zostaje użyta do kropienia krwią baranka drzwi domów Izraelitów.
Skosztowawszy octu wołasz jeszcze raz donośnym głosem Wykonało się! I oddajesz ducha w ręce Ojca.
Wszystko się dokonało. Doprowadziłeś Jezu do końca dzieło zbawienia, dla którego przyszedłeś na świat. Wybrzmiał przedostatni akord tajemnicy mesjańskiej. Po ludzku powiedzielibyśmy, że zostałeś zamordowany, w świetle bezprawia odebrano Ci życie. Jednak jak sam zapowiedziałeś: Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca (Jn 10, 18). To jest rdzeń Twej tajemnicy – ofiara świadoma i dobrowolna, nieskończone posłuszeństwo woli Ojca, niepojęta miłość. Odszedłeś jednak nie przy pochwalnych psalmach, ale wśród zgiełku, w ponurych ciemnościach, jakie na czas Twego konania na krzyżu spowiły Golgotę. Dla kochających Cię ludzi to przeszywający ból odejścia, wstrząsający niebo i ziemię majestat śmierci. Dla oprawców i gapiów – koniec przedstawienia - gasną światła, kurtyna opada. Bieg wydarzeń ilustruje to w sposób wstrząsający – słońce się zaćmiło, ziemia zadrżała, skały zaczęły pękać, a zasłona przybytku w świątyni jerozolimskiej rozdarła się przez środek. To koniec Starego Przymierza, Nowe zawarte zostaje na mocy Twojej krwi.
Panie mój i Królu, mój Bracie i Przyjacielu oddałeś ducha po nieludzkich męczarniach. Konałeś w ciemnościach i grozie, opuszczony i zdradzony, wyśmiewany i skatowany. Mimo to, wszystko, co mówiłeś i uczyniłeś przed śmiercią było wylewem miłości ogarniającej świat - i wrogów i przyjaciół. Zamknąłeś oczy otoczony nieprzyjaciółmi, kochających, życzliwych serc pozostało przy Twojej śmierci niewiele, ale była Twoja najukochańsza Matka – dzielna w bezmiarze cierpienia, do końca wierna. W oczach tłumu umarłeś z piętnem hańby, w oczach Boga w chwale bohatera.
I tę chwałę Mesjasza, Syna Przedwiecznego Ojca niektórzy zaczęli odczytywać wkrótce po tym, gdy Ty zamknąłeś oczy. Na widok dziwnych zdarzeń w przyrodzie setnik rzymski i jego ludzie oprzytomnieli – oddali Ci cześć mówiąc Prawdziwie, Ten był Synem Bożym. Poganie zrozumieli, Żydzi się przelękli - naprawdę tu na Golgocie życie oddał Król. Myśleli, że to koniec, że ostatnie słowo należało do śmierci, że Jezus z Nazaretu właśnie zakończył swą drogę. Nie rozumieli, że Twoja męka i śmierć to wielkie otwarcie.
Klękam przed Tobą Jezu w zadumie, oddaję chwałę Twojej Męce i śmierci, kłaniam się Tobie Synu Boży w podziwie i wdzięczności. Nie ma słów, które mogą wyrazić jak bardzo Cię kocham. Powierzam Ci godzinę mojej śmierci, proszę byś był przy mnie wraz ze swoją Matką. Proszę by w tej godzinie, bez względu na to czy będę mieć tego świadomość, czy nie, została wypełniona we mnie do końca wola Ojca.
Maryjo zanieś moją modlitwę przed tron oddającego życie Syna, pomóż mi wytrwać przy Nim w każdych okolicznościach. Trzymaj mnie proszę przy Twoim Niepokalanym Sercu, bo przy nim niezawodnie usłyszę bicie Serca Jezusa.